Teraz można już spokojnie o tym pogadać, bo i temat przestał być taki gorący - i chyba nastąpiło lekkie otrzeźwienie po paru wypowiedziach korygujących wycenę kosztów programu Andrzeja Dudy znacznie w dół. Można przede wszystkim pogadać o paru innych aspektach sprawy, niż tylko ten skupiony na dwóch podstawowych działaniach arytmetycznych, tj. mnożeniu i dodawaniu. Ja to poniekąd rozumiem - to może nęcić: pomnożyć liczbę dzieci przez 500 zł - i wychodzi z tego poważna, robiąca wrażenie suma; to samo z kwotą wolną. Tyle, że od prymitywizmu bijącego od takich zabiegów, zęby zaczynają boleć - i tłumaczyć, dlaczego - chyba nie ma potrzeby.
Nie zabieram się do ustalania, co ile ma kosztować i nie będę pokazywał, skąd brać pieniądze; zakładam, że człowiek poważny, za jakiego Andrzeja Dudę uważam wszystko to przy pomocy znających się na rzeczy z grubsza sprawdził i że oni mu też powiedzieli o tym, na ile pozytywny taka swego rodzaju inwestycja w społeczeństwo przyniesie skutek w gospodarce, a o czym jakoś w tym biadoleniu nad rzekomą ruiną mającą wyniknąć z jego propozycji nikt nawet się nie zająknął. Powtarzam - człowiek poważny, bo jak słyszę obietnice pani premier zapowiadającej pracę wraz z ministrami przez 24 godziny na dobę - mam ochotę zawołać: - przestańta kumo rozśmieszać, bo zajady bolo ! A skoro już musi być śmiesznie, to dlaczego tylko 24 godziny? Pamiętam opowiastkę o zapobiegliwym facecie, który nazbierał tyle połówek i ćwiartek etatu, że podsumowanie dało wynik 25 godzin na dobę; pytany w Urzędzie Skarbowym - jak to robi? - odparł: - wstaję o godzinę wcześniej. To pani premier tak by dla naszego dobra nie mogła?
Wracając do rzeczy: nie wykluczam, że pomysły A.Dudy wyceniono prawidłowo. Znaczy to tyle, że tak on ocenia pilne potrzeby obywateli; z podsumowania obietnic Komorowskiego (on też je składał!) wynika, że ten je szacuje dziesięciokrotnie niżej. I bardzo proszę nie przekonywać, że to przejaw odpowiedzialności i świadomości tego, co możliwe. Nie tak, jak sądzę, buduje się strategię przedsięwzięć ważnych - jeżeli świadomość celów nie pojawi się poniekąd w oderwaniu od prostej analizy pozostających do dyspozycji środków, to można dać sobie spokój z czymkolwiek. Mierz siły na zamiary - znamy to, prawda? Nie osiągnie sukcesu człowiek zastanawiający się, na co może sobie pozwolić w związku z posiadaniem 50zł; do przodu pójdzie ten, kto sobie cel tego pójścia jasno postawi i zastanowi się, skąd i jak na to wydębić drugie 50.
I to jeszcze należałoby zauważyć: wszystkie głosy zatroskanych o mające ulec ruinie finanse państwa pochodzą ze strony nie objawiającej skrupułów w korzystaniu z nierównej dystrybucji dóbr. Ich nie koniecznie uzasadnione apanaże na złe finansom państwa najwyraźniej nie wychodzą. Alarm z powodu "rozdawnictwa", bo tak zwykle określano to, co dla szarego obywatela mogłoby być korzystne, zawsze podnosiła część społeczeństwa usytuowana w dochodach znacznie powyżej owych 6 tysięcy, za które może pracować i żyć tylko złodziej albo kretyn. Co z tymi żyjącymi za półtora albo i mniej - nie wydaje się, aby dla tej usytuowanej wyżej sfery miało być w najmniejszym choćby stopniu interesujące; najwyraźniej przez 8 lat skutecznie zdołano pozbyć się świadomości, że podstawowym celem władzy powinien być wzrost dobrobytu obywateli. Choćby o odrobinkę. Ja wiem - sprawiedliwa dystrybucja dóbr, to nie to samo, co równa; nie marzę o utopii. Ale utrzymywanie, przy zagryzaniu ośmiorniczką, że nic więcej nie musi należeć sie tym, co nie zawsze mają śledzia - jest nie do przyjęcia, bo trąci nieprzyzwoitością; to przypomina obronę zdobytej po katastrofie statku tratwy przed pływającymi rozbitkami: precz z solidarnością, przyzwoitość zostawmy na boku.
Być może nie wszystko z programu nowego prezydenta uda się urzeczywistnić w całkowitej zgodzie z pomysłem; być może nie 500zł, a tylko 400. Być może - nie za rok, a za dwa. Czy nie rozsądniej tak przychylnie rzecz traktować? Pewnie - choć nie mam złudzeń co do tego, że tak na sprawę spojrzy np. ktoś hojnie uposażany przez państwo za aktywność, bez której mogłoby się ono na dobrą sprawę obejść.
Komentarze